Od miesięcy ekonomiści zachodzą w głowę, w jakim stopniu poprawa kondycji finansowej przysłowiowego Jana Kowalskiego przełoży się na wzrost wydatków konsumpcyjnych. Dane za luty sygnalizują, że konsumpcyjny boom, póki co, stoi pod poważnym znakiem zapytania.


Ekonomiści byli zgodni co do tego, że w 2024 roku motorem wzrostu PKB Polski będzie konsumpcja. Po roku „inflacyjnej zimy” polski konsument ma wreszcie raźniej ruszyć na zakupy, do czego popychają go wysokie (aczkolwiek wcale nie powszechne!) podwyżki pensji (płaca minimalna w styczniu wzrosła o blisko 20%, a budżetówka dostanie o 20-30% więcej) oraz wyższe zasiłki socjalne (z 800+ na czele i hojną waloryzacją emerytur).
Nie jest jednak pewne, jak silne będzie ożywienie konsumpcji. Optymiści (czy może raczej cynicy) twierdzą, że naród od razu pogna do sklepów wydawać nowo pozyskane papierki z podobiznami martwych władców Polski. Sceptycy (a może raczej idealiści wierzący w odpowiedzialność i ostrożność konsumentów) twierdzą jednak, że spora część nadwyżki dochodu pójdzie na odbudowę oszczędności uszczuplonych przez poprzednie 2-3 lata.
Jak będzie? Dane pokażą…
Za nami już prawie osiem tygodni A.D.2024. Pracownicy w styczniu otrzymali pokaźne podwyżki napędzane przez potężny wzrost płacy minimalnej. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w styczniu przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wzrosło aż o 12,8%. Dodając do tego silny spadek inflacji CPI (do 3,9%), otrzymujemy rekordowy wzrost realnego wynagrodzenia – aż o 8,6% rdr. Oczywiście nie wszyscy pracownicy otrzymali podwyżki. Ale przy tej dynamice nominalnej spora część musiała zarobić o przynajmniej 20% więcej niż przed rokiem. Mają więc co wydawać.
Dane o sprzedaży detalicznej za styczeń – będące główną miesięczną miarą konsumpcji w Polsce – GUS pokaże w czwartek rano. Ale już dziś zaprezentował lutowe badanie nastrojów konsumenckich. I w tych danych szału nie ma. Bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej (BWUK), syntetycznie opisujący obecne tendencje konsumpcji indywidualnej, w lutym przyjął wartość -12,6 i był na takim samym poziomie co w styczniu. Był to pierwszy miesiąc od października 2022 roku, w którym BWUK nie uległ poprawie! A zatem ta miara nastrojów konsumentów przestała się poprawiać.


Co gorsza, także po raz pierwszy od jesieni ’22 zarejestrowano spadek wyprzedzającego wskaźnika ufności konsumenckiej (WWUK), który obniżył się z -3,8 pkt. do -5,3 pkt. W styczniu WWUK osiągnął najwyższą wartość od marca 2020 roku, czyli ostatniego badania sprzed pandemicznego zamknięcia polskiej gospodarki. Oczywiście jedna gorsza obserwacja jeszcze nie upoważnia do wysuwania daleko idących wniosków. Ale dane właśnie wysłały nam pierwszy sygnał ostrzegawczy.
Zarówno BWUK, jak i WWUK mogą przyjąć wartość od -100 pkt do 100 pkt. Odczyty ujemne świadczą o liczbowej przewadze respondentów negatywnie oceniających sytuację finansową swojego gospodarstwa domowego, jak i kondycję ekonomiczną kraju. Przed rokiem 2017 oba wskaźnik ani razu nie przyjęły wartości dodatnich. Pasmo optymistycznych nastrojów polskich konsumentów zostało gwałtownie przerwane w kwietniu 2020 roku, gdy rząd wprowadził drakońskie restrykcje sanitarne.
Odradza się lęk przed inflacją
Do powstrzymania negatywnych emocji skłania także struktura obu wskaźników. W lutym 2024 roku wciąż poprawiały się subindeksy mierzące skłonność do dokonywania „ważnych zakupów” – zarówno tych przyszłych jak i obecnych. W przypadku tych pierwszych pesymizm był najmniejszy od marca 2020. Wciąż poprawiała się ocena bieżącej sytuacji finansowej gospodarstw domowych, aczkolwiek nieznacznie pogorszyła się ocena przyszłej kondycji domowych finansów. To samo zjawisko dotyczyło oceny „ogólnej sytuacji ekonomicznej kraju” – poprawa bieżącej i pogorszenie przyszłej.
Lepiej niż w styczniu postrzegano też możliwość oszczędzania pieniędzy. Zarówno teraz jak i w przyszłości. To może być sygnał, że konsumenci jednak zechcą nieco podpompować swój materac płynności finansowej. Tyle tylko, że taki trend w odpowiedziach obserwujemy już od przeszło roku. Skłaniać do oszczędzania (oraz inwestowania!) powinien wyraźny wzrost realnej stopy procentowej w Polsce (która w styczniu po raz pierwszy od 5 lat była dodatnia w ujęciu ex post), wciąż względnie wysokie oprocentowanie detalicznych obligacji skarbowych oraz hossa na warszawskim parkiecie.


Równocześnie w danych widać powolne odradzanie się oczekiwań inflacyjnych konsumentów. Gusowski wskaźnik oczekiwań inflacyjnych podniósł się drugi miesiąc z rzędu oraz odnotował czwarty wzrost w ciągu ostatnich pięciu miesięcy. Co prawda wciąż znajduje się on na stosunkowo niskim poziomie, ale pojawiła się groźba odwrócenia spadkowego trendu obserwowanego przez większość 2023 roku. A gdy jeszcze dojdzie do tego podwyżka VAT-u na żywność (od Wielkanocy) oraz „odmrożenie” cen energii (taryfy na prąd i gaz – od lipca), to oczekiwania inflacyjne gospodarstw domowych mogą wystrzelić w górę.
Analizując strukturę odpowiedzi respondentów, widzimy, że wciąż ok. 70% ankietowanych spodziewa się wzrostu cen w najbliższych 12 miesiącach. Ale wzrostu szybszego niż obecne oczekuje tylko 7,6% badanych. To wprawdzie nieco więcej niż w poprzednich miesiącach, ale daleko mniej od odsetka 20-30% obserwowanego rok temu. Teoretycznie nasilenie oczekiwań inflacyjnych mogłoby zwiększyć skłonność do konsumpcji. Konsumenci mogliby bowiem dojść do wniosku, że pieniądze lepiej wydać szybciej, zanim stratą wartość. Z takim „odkotwiczeniem” oczekiwań inflacyjnych mieliśmy do czynienia w latach 2020-22. Rok 2024 pokaże, czy powrócimy do tego stanu, czy też decydentom z Narodowego Banku Polskiego udało się przywrócić zaufanie do stabilności złotego.
W jednym z prezesem NBP Adamem Glapińskim można się zgodzić: rok 2024 stoi pod znakiem ogromnej niepewności. To jest taki mecz, w którym wszystko może się jeszcze wydarzyć. Na razie drużyna „oszczędzania” prowadzi skromne 1:0. Ale jedna skuteczna kontra „konsumpcjonistów” i wynik spotkania znów będzie nierozstrzygnięty.