Pilotaż skróconego czasu pracy jest bardzo potrzebny; pozwoli odpowiedzieć na pytanie, w jakim stopniu możliwe jest wprowadzenie tego rozwiązania w Polsce - ocenia zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego Andrzej Kubisiak. Jego zdaniem, prędzej czy później czas pracy zostanie skrócony, choć ze względu na szereg barier, Polska raczej nie będzie w awangardzie zmian.


„Pilotaż dotyczący skróconego czasu pracy w Polsce jest bardzo potrzebny. Możemy wiele rzeczy analizować na podstawie eksperymentów i rozwiązań wprowadzonych w innych krajach, ale nasza struktura gospodarki różni się od państw, które wcześniej podejmowały tego typu działania. Mieliśmy szereg pilotaży, które były prowadzone na poziomach krajowych, lokalnych czy firmowych, ale przeniesienie doświadczeń na nasz krajowy ogródek może być bardzo trudne – eksperymenty te często były prowadzone w krajach o zupełnie innej strukturze gospodarki niż polska, w krajach, które dużo bardziej niż my opierają się na usługach” - powiedział PAP Biznes Kubisiak.
„W polskiej gospodarce mamy duży udział sektorów zależnych od godzin roboczych, takich jak logistyka, budownictwo czy przemysł. To są też dosyć trudne do automatyzacji, więc rozwój technologii nie spowoduje skokowego skoku produktywności – przynajmniej do czasu, aż nie będziemy mieć technologii, która realnie mogłaby zastąpić cłowieka” - dodał.
Pod koniec kwietnia Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej ogłosiło rozpoczęcie przygotowań do uruchomienia projektu pilotażu skrócenia czasu pracy. Do końca czerwca resort ma przedstawić szczegóły.
W rozmowie z PAP Biznes zastępca dyrektora PIE wskazał, że pilotaż pozwoli odpowiedzieć na pytanie, w jakim stopniu możliwe jest wprowadzenie tego rozwiązania w Polsce.
„Pilotaż w polskich warunkach jest więc bardzo potrzebny, powinien dać on nam odpowiedzi na pytania czy i w jakim stopniu wprowadzenie skróconego czasu w Polsce jest w ogóle możliwe, w jakich sektorach, przy jakim wkładzie do PKB tych sektorów. Mamy też inne warunki na rynku pracy niż kraje, które wprowadzały skrócony czas pracy – mamy bardzo niskie bezrobocie i długoterminową zapaść demograficzną. Skala wyzwań jest więc bardzo duża” - powiedział Kubisiak.
„Podczas pilotaży nie badamy hipotetycznych zdarzeń, nie opieramy się na deklaracjach uczestników, ale jesteśmy w stanie zobaczyć na żywym organizmie, jak dane rozwiązanie będzie funkcjonować, nawet jeśli odbywa się to w pewnego rodzaju sztucznych warunkach, jest dofinansowywane. Pilotaż powinien być punktem wyjście, bez niego nie ma w zasadzie możliwości na serio dyskutować o przenoszeniu takiego rozwiązania na krajowy grunt, stąd bardzo pozytywnie oceniam tę inicjatywę” - dodał.
Analityk zaznaczył, że sam pilotaż nie oznacza automatycznie, że takie rozwiązanie zostanie wprowadzone.
„Przestrzegałbym jednak przed wyciąganiem wniosków, że pilotaż równa się wprowadzeniu takiego rozwiązania tuż po nim, a w medialnych nagłówkach pojawiają się takie głosy. To raczej element analityczno-badawczy, który da nam odpowiedzi na pytania, gdzie to może być prostsze do wprowadzenia, gdzie trudniejsze, jak to wdrażać i na ile polska gospodarka jest na to gotowa” - powiedział Kubisiak.
Jego zdaniem, badanie powinno być w miarę możliwości reprezentatywne dla całej gospodarki, powinno odzwierciedlać strukturę zatrudnienia w Polsce, i to zarówno branżowo, jak i wielkościowo.
„Dobrze by było, żeby struktura była możliwie jak najbardziej zróżnicowana, żeby udziału nie wzięły tylko np. duże przedsiębiorstwa, które mają lepsze zaplecze do wprowadzenia takiego rozwiązania. Bo patrząc na strukturę polskiej gospodarki, to jednak większość stanowią małe i średnie firmy, duże to mniej niż 0,5 proc. Wspomniane już przemysł, logistyka, budownictwo – te sektory wydają się bardzo istotne w badaniu” - powiedział Kubisiak.
W ocenie zastępcy dyrektora PIE, istotne jest, aby pilotaż uwzględniał też grupę kontrolną.
„Podczas podobnych pilotaży w innych krajach często pomijano grupę kontrolną. Badano jak działa konkretna firma przy skróconym czasie pracy, bez porównywania jej do analogicznej firmy, która pracowałaby w pełnym wymiarze. Z tego względu część wniosków z tych badań jest wątpliwa – to, że firma, która skraca tydzień pracy, ma lepsze wyniki niż rok wcześniej, niczego nie oznacza. Kluczowe jest pytanie, jak ta firma wypada na tle swojej konkurencji” - powiedział Kubisiak.
„Warto zatem, aby pilotaż w Polsce uwzględniał też grupę kontrolną. Warto też wykorzystać doświadczenia z pilotażu niemieckiego, gdzie część wniosków o stanie pracowników pochodziła z opasek fitness czy smartwatch’y, to znacznie lepsze źródło wiedzy o kondycji fizycznej, psychicznej czy poziomie snu, niż same deklaracje zawarte w ankietach” - dodał.
Skrócenie czasu pracy impulsem do rozwoju dla części sektorów
Zdaniem Andrzeja Kubisiak z PIE, choć skrócenie czasu pracy może uderzyć w część sektorów, to jednocześnie może być impulsem do rozwoju dla innych.
„Nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, jaki jest optymalny czas pracy. Skracanie liczby roboczych godzin na gruncie naszego kraju jest dosyć nowym rozwiązaniem – wszystkie wolne weekendy pojawiły się tak naprawdę dopiero w końcu lat 80. Niemniej zawsze pojawiają się te same pytania – jak to wprowadzić, ile to będzie kosztować, czy gospodarka się nie załamie. Po czasie widzimy, że po skróceniu czasu pracy w przesłości ani gospodarki się nie załamały, ani jakość życia nie zaczęła spadać” - powiedział PAP Biznes analityk.
„Choć jest to czynnik, który może uderzać w część sektorów, szczególnie tych, które są mocno zależne od godzin roboczych, to może on też stymulować inne sektory gospodarki, które odpowiadają za organizacją czasu wolnego” - dodał.
Jak wskazał, konsumenci, którzy zyskują więcej wolnego czasu, chcą go jakoś spożytkować, co stymuluje sektory handlowe, usługowe, związane z turystyką czy gastronomią.
„Sprzyja to wszelkim usługom związanym z koncertami, festiwalami, sztuką, czy też z nowymi technologiami – spółki takie jak Netflix, Amazon czy YouTube są zależne od ilości naszego czasu wolnego. Krótszy czas pracy będzie więc bodźcem do rozwoju dla części sektorów” - powiedział.
Zdaniem analityka, dodatkowy czas wolny może uruchomić nowe koła zamachowe w światowej gospodarce.
„Rozwój świata jest też w takim momencie, że raczej nie odkryjemy żadnego nowego kontynentu na kuli ziemskiej, który moglibyśmy zglobalizować, co więcej globalizacja raczej się cofa. Nie wyciągniemy też dużo więcej z zasobów na ziemi, więc potencjalnie większy zasób wolnego czasu to coś, co możemy wygenerować, żeby stymulować inne obszary gospodarki” - powiedział PAP Biznes Kubisiak.
„Może odbyć się to kosztem tradycyjnych sektorów, ale patrząc globalnie – mamy raczej nadprodukcję rzeczy na świecie, zarówno jeśli chodzi o odzież czy elektronikę, jak i żywność. Fabryki wciąż działają na pełnych obrotach, a konsumenci kupują rzeczy, ale często nie mają czasu z nich korzystać. Dodatkowy wolny czas może zatem uruchomić inne koła zamachowe w światowej gospodarce” - dodał.
Jego zdaniem, to jeden z czynników, przez który w ogóle dyskutuje się o skracaniu czasu pracy na świecie - poza kwestiami, które wynikają z pilotaży na całym świecie, takich jak poprawa zdrowia u pracowników, która przekłada się na mniejszą ilość absencji w pracy.
„Innym wątkiem są jeszcze czynniki klimatyczne, bo krótszy tydzień pracy zwykle łączy się z niższą emisyjnością gospodarki. Firmom, które wprowadziły krótszy czas pracy, łatwiej też utrzymać czy pozyskać pracowników – jest to postrzeganego jako pewnego rodzaju benefit, co w czasach rynku pracownika może być istotnym elementem” - powiedział Kubisiak.
Kluczowe, aby rozwiązania były wprowadzane stopniowo
W rozmowie z PAP Biznes zastępca dyrektora PIE wskazał, że historycznie można wyróżnić dwie, ogólne metody skracania czasu pracy - oddolną i odgórną.
„Oddolna zaczyna się ze strony przedsiębiorstw – firmy wdrażają model krótszego czasu pracy dobrowolnie, jako dobrą praktykę. Henry Ford niemal 100 lat temu skrócił czas pracy w swoich fabrykach, wskazując, że taśma produkcyjna jest bardziej efektywna i czas pracy może być krótszy. Model ten jednak nie przyjął się w innych firmach” - powiedział Kubisiak.
„Oddolny mechanizm nie ingeruje zatem mocno w gospodarkę, ale z drugiej strony może tworzyć nierówności i pewien dualizm na rynku – dzieli ludzi na tych, którzy są beneficjentami krótszej pracy i tych, którzy z tego modelu nie mogą skorzystać. Model odgórny, czyli narzucony przez państwo, testowaliśmy w Polsce, ale i w większości krajów rozwiniętych, na przełomie lat 60. i 70. XX wieku” - dodał.
Analityk zaznacza jednak, że odgórne zmiany powinny być wprowadzane stopniowo.
„Nie można skokowo – np. od kolejnego roku – wprowadzić 4-dniowego tygodnia pracy, takie dostosowanie wymaga wielu lat. W Polsce taki proces trwał od 1973 roku, kiedy Edward Gierek zarządził pierwszą wolną sobotę, i trwał aż do końca lat 80, był rołożony na prawie 20 lat. W Polsce wynikało to też z przyczyn politycznych, ale w innych krajach zwykle też zajmowało to od kilku do nawet kilkunastu lat” - powiedział.
„Pracownicy, firmy i gospodarka powinny mieć czas, żeby przyzwyczaić się do funkcjonowania w zmienionych warunkach. Przykładowo, najpierw można wprowadzić 4-godzinny dzień pracy w piątek, potem jeden wolny piątek w miesiącu i tak dalej” - dodał.
Alternatywnym rozwiązaniem jest skracanie godzin pracy - podobne rozwiązania zostały już podjęte np. przez Francję czy Hiszpanię.
„W takim modelu w kodeksie pracy zmniejszamy czas pracy na pełnym etacie. Moim zdaniem takie rozwiązanie też powinno być jednak rołożone w czasie. Inną opcją jest też zwiększenie wymiaru dni wolnych i dni urlopowych. Zliczając standardowy wymiar dni wolnych/świątecznych i dni urlopowych w roku, wyłączając z tych wyliczeń weekendy, wychodzi, że w Polsce średnio pracujemy ok. 4,3 dnia tygodniowo. Oznacza to, że jeśli dodamy jeszcze trochę dni wolnych to średnio faktycznie wyjdzie nam 4-dniowy tydzień pracy” - powiedział Kubisiak.
„Takie rozwiązanie jeszcze inaczej wpływa na konsumentów i całą gospodarkę. Są kraje, takie jak Francja czy Belgia, które praktycznie na cały miesiąc potrafią wyłączyć się na wakacje, nikogo nie ma w biurach. Taki mechanizm czasem pojawia się naturalnie – w Polsce takim okresem jest majówka, kiedy poza sektorami, które są stricte związane ze spędzaniem czasu wolnego, nic się nie dzieje. W tych wszystkich rozwiązaniach kluczowe jest jednak to, że powinny być wprowadzane stopniowo, z głową, tak, żeby nie zszokować gospodarki, z pewnymi jasnymi kryteriami i wytycznymi, jak to ma wyglądać” - dodał.
Polska raczej nie będzie w awangardzie zmian
W rozmowie z PAP Biznes zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego wskazał, że w kontekście skracania czasu pracy w Polsce trzeba też brać pod uwagę otoczenie zagraniczne.
„W niektórych krajach są prowadzone dyskusje o wydłużaniu czasu pracy, jak np. w Grecji. Warto tu mieć na uwadze naszą konkurencyjność w ramach UE, żebyśmy – dbając na nasz well-being – nie wykoleili konkurencyjności gospodarki” - powiedział PAP Biznes Kubisiak.
„Bo jeśli inwestorzy zobaczą, że kraj kasuje jeden dzień pracy, a jednocześnie chce takich samych stawek wynagrodzeń jak dotychczas, to może stwierdzić, że lokowanie inwestycji w tym kraju nie jest optymalne, tym bardziej, jeśli po sąsiedzku są kraje, które działają w inny sposób” - dodał.
Zdaniem analityka, ze względu na szereg ograniczeń, Polska raczej nie będzie w awangardzie skracania czasu pracy.
„Mamy sporo wąskich gardeł w gospodarce, które będą nas ograniczać zarówno jeżeli chodzi o duże sektory gospodarki, jak i w mikroskali. Patrząc chociażby na kwestię opieki zdrowotnej i usług publicznych – jeżeli już dziś mamy kolejki do lekarzy, szpitali, specjalistów, to skracając tydzień pracy tylko te kolejki wydłużymy. Ludzi do pracy w opiece zdrowotnej raczej brakuje, więc nie mielibyśmy kim zapełnić powstałych luk, już dziś lekarskie grafiki są dopinane nadgodzinami. Przy skróceniu czasu pracy nadgodzin byłoby po prostu jeszcze więcej. Takie kwestie też musimy brać pod uwagę przy dyskusjach o krótszym czasie pracy” - powiedział PAP Biznes Kubisiak.
„Nie zmienia to jednak faktu, że cały czas jestem przekonany, że prędzej czy później skrócenie tygodnia pracy nastąpi. Choć w przypadku Polski raczej później niż prędzej, ze względu na szereg barier. Skracanie czasu pracy to makrotrend, który w krajach OECD trwa już od 70 lat i będzie kontynuowany. Byłbym ostrożny z podawaniem konkretnej daty, kiedy takie rozwiązanie mogłoby wejść w życie w Polsce, jesteśmy na początku drogi i dobrze, że zaczyna się ona od pilotażu i badań, a nie od podejmowanych ad hoc decyzji” - dodał.
Patrycja Sikora (PAP Biznes)
pat/ osz/