Ciągnąca się od lat wojna w Ukrainie, napięcia na Bliskim Wschodzie, konflikt Indii i Pakistanu czy rosnące zagrożenie ze strony Chin sprawiają, że świat znów zaczyna zbrojenia, także te na morzu. Wszystko to sprawia, że zaczyna brakować zdolności produkcyjnych, a niemiecki Thyssenkrupp poszukuje partnerów, bo stocznie zbliżają się do pełnej wydajności.


Thyssenkrupp Marine Systems, największa niemiecka stocznia, ogłosiła w czwartek, że Singapur, który mierzy się z zagrożeniem ze strony Chin, domówił dwa dodatkowe okręty podwodne typu 218SG, co sumarycznie daje aż sześć jednostek. Pierwsze dwa „Invincible”, „Impeccable” zostały już dostarczone, a kolejne trafić mają do tego państwa-miasta do 2028 roku.
To jednak nie wszystkie zamówienia, które w swoim portfelu ma TKMS. “Na produkcji” są jeszcze cztery dodatkowe okręty zamówione przez samych Niemców, a wkrótce stoczniowcy będą musieli zająć się kolejnym zamówieniem od marynarki wojennej RFN, a więc nawet sześcioma fregatami przyszłości F127.
Portfel zamówień TKMS jest więc dziś warty około 16 miliardów euro.
Wszystko to sprawia, że stocznie należące do Thyssenkrupp będą pracować na pełnych obrotach nawet do 2040 roku, a warto zaznaczyć, że zakupy dopiero się zaczynają i nie tylko Europa, ale także cały świat coraz chętniej otwiera swój portfel.
Widać to dobrze po spółce-matce TKMS, a więc samym Thyssenkrupp, który od lutego zanotował blisko 120-procentowy wzrost wartości na giełdzie we Frankfurcie.


Znajdzie się miejsce dla polskie Orki? Może produkcja w Polsce?
Nad zakupem nowych okrętów podwodnych myśli od dłuższego czasu, niestety od dłuższego czasu, także Polska. W ramach wartego kilkanaście miliardów złotych programu Orka Marynarka Wojenna RP chce pozyskać trzy okręty podwodne, a jednym z potencjalnych producentów, obok szwedzkiego Saaba i włoskiego Fincantieri, jest właśnie Thyssenkrupp ze swoimi ubootami. Zgodnie z deklaracjami szefa MON Władysława-Kosiniaka Kamysza resort ma zamówić nowe okręty jeszcze w 2025 roku.
Wicepremier W. : Polacy znają historię i wagę swojego położenia. Dlatego musimy dbać o Marynarkę Wojenną. Pogram to dla nas sprawa honoru. Trwa już trzydzieści lat w różnych wymiarach. Dziękuję przede wszystkim marynarzom okrętu podwodnego za utrzymanie…
— Ministerstwo Obrony Narodowej 🇵🇱 (@MON_GOV_PL)
Niemcy szukają więc rozwiązania, także tego finansowego, bowiem morska spółka TKMS boryka się z problemem niedoinwestowania ze strony spółki-matki. Budowa nowej stoczni na razie nie wchodzi w grę.
Na razie nie planuję otwierania trzeciej stoczni, ale jeśli popyt będzie dalej rósł, być może będziemy musieli to rozważyć - powiedział w rozmowie z Bloombergiem dyrektor generalny TKMS Oliver Burkhard, dodając, że TKMS podwoił swoje moce produkcyjne w ciągu ostatnich trzech lat. - W Wismarze mamy jeszcze trochę wolnych mocy.
Pytanie tylko, czy wystarczająco dużo wolnych mocy
Niemcy szukają więc partnerów, konsolidacji, a nawet myślą o giełdzie. Wcześniejsze próby spełzły jednak na niczym. Wszystko przez protekcyjne podejście Berlina, który traktuje technologię produkcji okrętów podwodnych za strategiczne dobro narodowe i nie chce utracić nad nią kontroli. Wszystko zmienić może jednak Donald Trump, a także nowy kanclerz Merz, który przynajmniej w warstwie retorycznej zapowiada nowe podejście do kwestii obronnych. Wydatki Niemiec na marynarkę wojenną mają znacznie wzrosnąć po tym, jak Bundestag zmienił konstytucyjne zasady dotyczące zadłużenia, umożliwiając potencjalnie nieograniczone inwestycje w sektor obronny, a sam rząd otwarcie mówi o zagrożeniu ze strony Rosji.
W grze może być, chociażby polski przemysł stoczniowy, gdzie w miarę szybko - w przypadku wybrania ubotów, jako nowych polskich okrętów podwodnych - można stworzyć czy raczej odtworzyć potencjał.
Na to wszystko potrzeba jednak pieniędzy, a w tej kwestii rynki są niezastąpione. Thyssenkrupp planuje częściowe upublicznienie TKMS jeszcze w tym roku i to pomimo zawirowań na rynkach wywołanych polityką handlową nowej Amerykańskiej administracji.
AO.