Po długim okresie milczenia rząd wreszcie zaprezentował projekt ustawy o Pracowniczych Planach Kapitałowych (PPK) mających zapełnić lukę po wypatroszonych OFE. Co to będzie oznaczać dla pracowników oraz dla rynku kapitałowego?


Zarys programu PPK ówczesny wicepremier Mateusz Morawiecki przedstawił już w lipcu 2016 roku. Jednakże spór z minister Elżbietą Rafalską na przeszło półtora roku wstrzymał wdrożenie PPK. Ale gdy Morawiecki został premierem, jego koncepcja stała się oficjalnym dokumentem rządowym. W tym kontekście interesujące jest, że na oficjalnej prezentacji PPK wystąpiła minister Rafalska, zabrakło natomiast premiera Morawieckiego. Za to obecna była minister finansów Teresa Czerwińska – to jej resort formalnie jest wnioskodawcą tego projektu.
To, co zobaczyliśmy, tylko w szczegółach różni się od koncepcji zaprezentowanej 1,5 roku temu. Zasadniczo chodzi o utworzenie powszechnego, ale dobrowolnego kapitałowego filara emerytalnego, który podniesie zapewne bardzo niskie przyszłe emerytury dzisiejszych 20- i 30-latków, równocześnie zwiększając stopę oszczędności i inwestycji w polskiej gospodarce. Jednym słowem: PPK mają załatać lukę powstałą po faktycznym wyeliminowaniu Otwartych Funduszy Emerytalnych.
Przeczytaj także
PPK kontra OFE – podobieństwa i różnice
Podobieństwa między PPK i OFE są oczywiste. Jedne i drugie mają na celu zwiększenie przyszłych emerytur obecnych pracowników. Oba mają obejmować wszystkich płacących haracz na rzecz ZUS. Oba bazują na rynku kapitałowym, który ma generować realny wzrost wartości oszczędności emerytalnych. PPK tak jak i OFE mają być zarządzane przez profesjonalistów z rynku finansowego – w wielu przypadkach zapewne nawet przez te same osoby.
Ale różnice są zasadnicze. Po pierwsze, według deklaracji rządu oszczędności zgromadzone w ramach PPK mają stanowić własność prywatną. OFE stanowiły część finansów publicznych i zgodnie z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego mogły zostać legalnie zabrane przez ówczesną ekipę rządzącą. Po drugie, według deklaracji rządu z PPK będzie się można wycofać. Udział w OFE był przymusowy.
Po trzecie, kasa zasilająca OFE pochodziła ze składek na ZUS – czyli de facto z podatków. Natomiast pieniądze trafiające do PPK mają pochodzić głównie z kieszeni pracowników i pracodawców (czyli faktycznie też od pracowników). Państwo dopłaci jedynie 250 zł „składki powitalnej” oraz 240 zł rocznie (czyli 20 zł/m-c).
Po czwarte, przy OFE ustawodawca nie określił, jak będzie wyglądał proces wypłaty zgromadzonych oszczędności. Ostatecznie skończyło się tak, że emerytury z kasy w OFE wypłaca ZUS. Projekt ustawy o PPK zakłada dwie opcje wypłaty: 100 proc. po osiągnięciu 60. roku życia albo 25 proc. jednorazowo i 75 proc. rozłożone w miesięcznych ratach przez przynajmniej 10 lat. Niestety, rząd nie zdecydował się, aby oszczędzić nam podatku Belki – ten trzeba będzie zapłacić w przypadku wypłaty jednorazowej. To bardzo ważna kwestia - po 30 czy 40 latach oszczędzania większość zgromadzonego kapitału stanowią zakumulowane odsetki, a nie bezpośrednie wpłaty. Bazując na przykładzie podanym prze MF "obelkowanie" oszczędności zgromadzonych po 40 latach skutkowałoby koniecznością oddania państwu blisko 47 tys. ze zgromadzonych 288 tysięcy złotych.
W opcji "ratalnej" mamy obietnicę uniknięcia podatku Belki - ale już nie takie zapewnienia potrafiły się zmieniać w czasie. Państwo oferuje nam też możliwość wcześniejszej wypłaty do 25% wpłaconego kapitału w przypadku "poważnych problemów zdrowotnych".
Po piąte, nauczony lekcją OFE rząd postanowił istotnie ograniczyć wysokość opłat i prowizji pobieranych przez zarządzających tymi programami. TFI będą mogły inkasować maksymalnie 0,6 proc. wartości zrządzanych aktywów rocznie. Nie będzie też skandalicznych opłat, jakie pobierały OFE (3,5 proc. od każdej wpłaty i 7 proc. na koniec inwestycji).
Po szóste, fundusze zarządzające PPK będą miały wyższy limit inwestycji zagranicznych (do 30 proc. aktywów – w mojej ocenie i tak za mało), podczas gdy OFE miały faktyczny nakaz kupowania obligacji Skarbu Państwa za ok. 70 proc. zgromadzonych pieniędzy (co było bez sensu).
Czy pracownicy to łykną?
Sam pomysł PPK jest dość przejrzysty i wzorowany na doświadczeniach krajów zachodnich (Holandia, Wielka Brytania, Irlandia). Wszystko ma działać automatycznie i bez angażowania samych zainteresowanych. Najpierw pracodawca potrąci ci 2 proc. z pensji brutto („wynagrodzenie brutto” to taki twór biurokratyczny mający zamaskować faktyczną skalę opodatkowania pracy w Polsce) i dodać „od siebie” kolejne 1,5 proc. Czyli razem 3,5 proc. wynagrodzenia brutto, które co miesiąc miałoby zasilać Twój indywidualny rachunek. Mógłbyś dobrowolnie zadeklarować zwiększenie składki do maksymalnie 4 proc. Także twój pracodawca mógłby dołożyć do 4 proc. Zatem łącznie maksymalna składka mogłaby sięgnąć 8 proc.


Teoretycznie pracownicy otrzymaliby „kasę za friko” – bo trafiałaby z kieszeni firmy, dla której pracują. Ale w praktyce to pieniądze pracownika. A dokładnie: to Twoja przyszła podwyżka, której nie dostaniesz, bo pieniądze z firmowego funduszu płac trafią nie do Ciebie, lecz na Twoje konto w PPK.
Zasadniczym plusem całego systemu jest jego dobrowolność. Według deklaracji MF w każdej chwili będziesz mógł wypłacić pieniądze z PPK, tracąc tylko dopłaty od państwa oraz 30 proc. składki od pracodawcy (która zasili Twoje wirtualne konto emerytalne w ZUS). Rzecz jasna z obietnicami władzy bywa różnie i w perspektywie kolejnych 20-30 lat sporo się w tej materii może zmienić. Ale na razie program prezentuje się dość korzystnie dla pracowników. Rząd najwyraźniej liczy na wrodzoną niechęć do wysiłku, która w połączeniu z automatycznym zapisem wszystkich pracowników do 55. roku życia sprawi, że partycypacja w systemie ma sięgnąć 75 proc. Doświadczenia innych krajów (np. Nowej Zelandii, gdzie od lat funkcjonuje podobne rozwiązanie zwane KiwiSaver) sugerują, że to założenie może okazać się poprawne.
Efekty dla pracownika
Osoba zarabiająca 3500 zł brutto (to mediana wynagrodzeń w Polsce według GUS) co miesiąc wpłaci na PPK 70 złotych. I o tyle obniży się jej pensja „na rękę”. Co dostanie w zamian? Nieco ponad 50 zł miesięcznie od pracodawcy i 20 zł od państwa. Dawałoby to 1710 zł rocznie oszczędności emerytalnych. Nie jest to kwota powalająca, ale lepsza niż nic (jak obecnie). Jak wielu pracowników na tyle zirytuje się ubytkiem kilkudziesięciu złotych, aby złożyć wniosek o rezygnację z PPK? Tego nie wiem i sam jestem bardzo ciekaw.


W zamian za niewygórowaną miesięczną składkę uczestnicy PPK dostaną OBIETNICĘ znacząco wyższej emerytury w przyszłości. Ministerstwo Finansów przedstawiło dwa warianty symulacji efektów oszczędzania w ramach PPK. W pierwszym odkładana jest składka minimalna (czyli 3,5 proc.) przez 40 lat przy realnej rocznej stopie zwrotu z inwestycji w wysokości 3,5 proc. Obliczenia wykonano dla osoby zarabiającej tzw. średnią krajową (4500 zł brutto – czyli kwotę nieosiągalną dla 2/3 pracujących w firmach zatrudniających ponad 9 osób) i przy założeniu rocznego realnego wzrostu wynagrodzeń rzędu 2,8 proc.
Założenia są umiarkowanie optymistyczne, ale nie są nierealne. Przy założeniu inflacji CPI na poziomie 2,5 proc. rocznie (to cel inflacyjny NBP) nominalna stopa zwrotu musiałby wynieść ok. 6,1 proc. To jest wykonalne, ale przy znacznie wyższych stopach procentowych niż obecnie. MF wyliczyło, że przez 40 lat zatrudniony wpłaci na PPK 32 tys. zł, a pracodawca dopłaci 9 tys. zł. Dzięki potędze procentu składanego z tych składek uzbiera się 288 tys. kapitału, który pozwoli przez 10 lat wypłacać 2,7 tys. zł dodatkowej emerytury. To ma podnieść stopę zastąpienia (czyli relację emerytury do ostatniej pensji) o 21 punktów procentowych. To sporo w kontekście tego, że obecni 20- i 30-latkowie mogą liczyć na stopę zastąpienia rzędu 20-40 proc.
Skutki dla rynku kapitałowego
Jednak nas inwestorów bardziej interesuje to, ile pieniędzy może trafić na polski rynek kapitałowy. MF założyło, że do PPK zapisze się 75 proc. zatrudnionych – czyli 8,6 mln. Przy założeniu, że wszyscy odprowadzą składkę minimalną (3,5 proc.) od mediany wynagrodzeń na poziomie 3500 zł brutto (MF liczy od średniej – czyli od 4500 zł) daje to roczny napływ świeżej gotówki na rynek kapitałowy rzędu 12,6 mld złotych rocznie. To może nie jest kwota oszałamiająca z punktu widzenia polskiego rynku, ale nie są to też pieniądze, obok których można przejść obojętnie.


Rzecz jasna nie wszystko trafi na warszawską giełdę. Część (maksymalnie 30 proc.) popłynie za granicę, a jeszcze większa część trafi na rynek obligacji skarbowych. Jeśli jednak założymy, że przynajmniej połowa zostanie zainwestowana w spółki notowane na GPW, to daje nam ponad sześć miliardów złotych rocznie. Niby to nie tak dużo (to raptem obroty z 5-6 przeciętnych giełdowych sesji), ale z drugiej strony warto zestawić tą kwotę z saldem napływów do polskich funduszy akcji. Według danych Trigon DM w styczniu 2018 roku do funduszy akcji polskich wpłynęło zaledwie 126 mln złotych, a i tak był to najlepszy miesiąc od roku. I ta stosunkowo niewielka kwota wystarczyła, aby podnieść sWIG80 o 2,55 proc. Zatem utworzenie PPK w obecnie proponowanym kształcie mogłoby przynieść istotne zmiany dla inwestorów z GPW. Trzeba też pamiętać, że utworzenie PPK nie przesądza jeszcze tego, co się stanie z aktywami OFE.