W październiku polską opinią publiczną wstrząsnął raport o skokowym wzroście ubóstwa w 2023 roku. Postanowiłem sprawdzić, czy tak faktycznie było i czy sytuacja Polski jest aż tak zła, jak alarmowano.


"Alarmujący wzrost ubóstwa: Polska na krawędzi kryzysu społecznego" – tymi słowami rozpoczyna się streszczenie tegorocznego raportu Poverty Watch autorstwa dr. hab. Ryszarda Szarfenberga.
– Dramatyczny skok ubóstwa skrajnego do 6,6 proc. populacji, obejmujący 2,5 miliona Polaków – czytamy linijkę niżej. Strefa wykluczenia społecznego dotykająca 46 proc. Polaków, czyli 17,3 miliona osób. „Drastyczny wzrost ubóstwa skrajnego wśród dzieci z 5,7 proc. do 7,6 proc. (czyli ponad pół miliona dzieci) i seniorów z 3,9 proc. do 5,7 proc. (czyli 430 tys. osób) – to „headline’y”, które szybko przeciekły do mediów głównego nurtu.
Dz
I trudno się dziwić, że przeciekły. Cały raport jest wręcz skrojony do publikacji przez mediaworkerów. Jest jednoznaczna i sensacyjna teza. Dodatkowo to zła wiadomość, a takie rozchodzą się przecież najlepiej. Po trzecie raport jest bardzo ładnie napisany i złożony. Nic tylko przekopiować eleganckie streszczenie, dorzucić obrazek strapionego Pana Stockowskiego i news na "jedynkę" gotowy. Kwadrans roboty i kliki wpadają same.


- Te szokujące statystyki pokazują, że prawie co piętnasty Polak żyje w skrajnej biedzie, a niemal połowa społeczeństwa boryka się z różnymi formami wykluczenia. Szczególnie niepokojący jest wzrost ubóstwa wśród najbardziej wrażliwych zbiorowości społecznych, co wskazuje na systemowe problemy w polityce społecznej – czytamy w streszczeniu raportu Poverty Watch.
Dane nie kłamią. Ale kontekst też ma znaczenie
Z danymi nie sposób polemizować i wszystko się tu zgadza. Dodatkową wartością tego opracowania jest to, że zostało ono poszerzone o osoby znajdujące się poza radarami oficjalnej statystyki państwowej: bezdomnych, migrantów czy osoby przebywające np. w domach samotnej matki czy domach pomocy społecznej. Dołączono także indywidualne obserwacje i wypowiedzi osób ubogich.
Za raportem stoi Polski Komitet EAPN, w którego skład wchodzi 15 organizacji pozarządowych zajmujących się szeroko pojętą działalnością charytatywną i pomocy ubogim. Są to m.in. Armia Zbawienia, Caritas Diecezji Kieleckiej, MONAR czy Stowarzyszenie Wiosna. Wszystko w ramach europejskiej sieci podobnych organizacji. To z jednej strony zaleta – gdyż pozwala uzupełnić dane statystyczne i urzędowe bezpośrednimi doświadczeniami z pomocy ubogim. To zarazem też pewna wada – trudniej o zachowanie bezstronność, gdy na co dzień widzi się głównie ubóstwo.
Mnie jednak w całym tym raporcie zaskoczył brak umieszczenia danych w szerszym kontekście. W 99% przypadków mamy zestawienie rok 2022 kontra 2023. Nic o tym, co działo się wcześniej i jak te dwie wartości mają się do historycznych trendów. Dlatego postanowiłem nanieść czarny obraz rysujący się z danych za rok 2023 na szerszą panoramę statystyk ubóstwa w Polsce.
Sięgnąłem za to po opublikowany 28 czerwca raport Głównego Urzędu Statystycznego zatytułowanego „Zasięg ubóstwa ekonomicznego w Polsce w 2023 r.”. Opracowanie to liczy sobie już cztery miesiące, ale jakoś nie wzbudziło tak silnego medialnego rezonansu. A w pierwszym zdaniu GUS-owskiego raportu czytamy dokładnie to samo:
- Rok 2023 przyniósł wyraźny wzrost zasięgu ubóstwa skrajnego (o 2 p. proc. do 6,6% osób w gospodarstwach domowych).
Ale już zdanie dalej jest napisane, że „zasięg ubóstwa relatywnego pozostał na podobnym poziomie co rok wcześniej, a spadł za to zasięg ubóstwa ustawowego”. Poniżej wrzucam wykres, który mówi w zasadzie wszystko i pokazuje kształtowanie się podstawowych wskaźników ubóstwa w Polsce w latach 2010-23.


Jakie wnioski można z tych danych wyciągnąć? Po pierwsze, że w latach 2010-22 obowiązywał spadkowy trend ubóstwa relatywnego. To w zasadzie nie tyle wskaźnik biedy co (re)dystrybucji dochodu pokazujący, jaki odsetek społeczeństwa musi utrzymać się za kwotą niższą od połowy średniego dochodu gospodarstw domowych w Polsce. Owszem, są to ludzie raczej ubodzy, ale tylko relatywnie, gdyż realne dochody Polaków - ogólnie rzecz biorąc - z roku na rok rosły.
Dlatego preferuję bardziej konkretną miarę, jaką jest zasięg ubóstwa skrajnego. Czyli odsetek populacji muszący przetrwać za kwoty niższe od minimum egzystencji. Kwota ta w roku 2023 została oszacowana na 913 zł miesięcznie na osobę. Czyli faktycznie niewiele i bezdyskusyjnie tacy ludzie klepią biedę. W latach 2016-22 odsetek skrajnie biednych utrzymywał się w okolicy 5% - był zatem stosunkowo niski i stabilny. I faktycznie w roku 2023 wzrósł on o dwa punkty procentowe, sięgając 6,6%.
W tym miejscu zaczynamy bawić się matematyką. Prawdą jest, że to wzrost o 43,5% - czyli prawie o połowę. Ale jak często informujemy o dynamice udziałów (procentów?). Też prawdą jest, że to najwyższy odczyt od 2014 roku – czyli od dekady. Ale czy jest to odczyt dramatycznie wysoki? Albo taki, z którym nigdy nie mieliśmy do czynienia? Raczej nie. I dlatego nie uważam, aby z tego powodu ogłaszać „kryzys społeczny” w Polsce.
Po trzecie bardzo pocieszne jest przy tym zachowanie wskaźnika ubóstwa ustawowego, który spadł z 6,2% do 4,1% (czyli o jedną trzecią) i osiągnął najniższą wartość w historii tej statystyki. Jak się tego udało dokonać? W bardzo prosty sposób: władza zamroziła poziom ubóstwa ustawowego na wysokości 776 zł/m-c na osobę, nie waloryzując go o galopującą inflację (która w 2023 roku wyniosła średniorocznie 11,4% wobec 14,4% rok wcześniej). Muszę przyznać, że urzędowa statystyka ma swoje niezaprzeczalne uroki.
Inflacja czyni biednych jeszcze biedniejszymi
Główna przyczyna wzrostu wskaźników ubóstwa w Polsce jest jednoznaczna i oczywista. Jest nią inflacja, która przez 5 ostatnich lat wymykała się z 2,5-procentowego celu NBP i która w latach 2022-23 regularnie przekraczała 10%. Inflacja jest procesem spadku siły nabywczej pieniądza, w efekcie którego za to samo sto złotych możemy kupić mniej niż kiedyś. Dla ludzi utrzymujących się ze stałych dochodów (praca, emerytura, zasiłki) wysoka inflacja przekłada się na konieczność ograniczenia konsumpcji i spadek poziomu życia. Zwłaszcza w sytuacji, gdy ktoś nie ma oszczędności. Dlatego to najbiedniejsi najmocniej cierpią na inflacji i raport „Poverty Watch” znakomicie to ilustruje.
W tym momencie trzeba jednak dodać pewien istotny szczegół. Otóż w Polsce w okresie bardzo wysokiej inflacji mieliśmy do czynienia z niemal równie silnym nominalnym wzrostem płac w gospodarce. Według danych GUS Oznacza to, że było o 12,75% wyższe niż rok wcześniej. Owszem, mam świadomość, że nie każdy pracujący podwyżkę otrzymał i że nie każdemu zrekompensowała ona wzrost kosztów życia. Niemniej jednak pracujący jako grupa byli w stanie „dogonić” inflację CPI. To samo – tyle że z pewnym opóźnieniem – dotyczyło też emerytów, którzy otrzymali gwarantowane ustawowo hojne podwyżki świadczeń. Szybciej od inflacji rosła też płaca minimalna, która w 6 lat uległa podwojeniu i to w warunkach rekordowo niskiego bezrobocia. Zatem jeśli ktoś chciał pracować (nawet gdy nie miał kwalifikacji), to jego dochody z pracy co rok nominalnie szybko rosły.
Nie waloryzowano za to wielu zasiłków socjalnych. Autorzy raportu „Poverty Watch” wskazują na brak podniesienia kryteriów i poziomu zasiłków rodzinnych oraz tylko jednorazową waloryzację świadczenia wychowawczego (z 500 zł na 800 zł). Ponadto zwracają uwagę, że kryteria dochodowe w pomocy społecznej są niższe niż granica ubóstwa skrajnego. Szkoda tylko, że nie dodali, że od trzech lat nie są podnoszone progi w podatku PIT. Chodzi tu zarówno o kwotę wolną, jak i drugi, i trzeci próg podatkowy. Od kilkunastu lat bez zmian pozostaje też .
Przeczytaj także
Za to władza nie ma żadnego problemu z corocznym podnoszeniem danin i podatków. Co roku podnoszone są składki na ZUS dla przedsiębiorców i samozatrudnionych, rośnie akcyza, opłata paliwowa, podatek od nieruchomości itp. Rządy się zmieniają, ale stawki tych podatków nigdy nie maleją.
Zasiłki nie wyciągną ludzi z ubóstwa
Według autorów raportu „Poverty Watch” rozwiązaniem problemu ubóstwa w Polsce jest… podniesienie zasiłków socjalnych. Proponuje się tu automatyczną i coroczną waloryzację zasiłków, podniesienie kryteriów dochodowych do nich uprawniających oraz jeszcze większe wsparcie biednych pieniędzmi podatników. To tak w dużym skrócie.
Moim zdaniem wnioski płynące z wyżej przytoczonych danych są całkowicie odmienne. Gołym okiem widać, że wprowadzanie nowych transferów socjalnych na dłuższą metę nie rozwiązuje problemu ubóstwa. Rachunkiem za taką politykę jest wyższa inflacja i wyższe podatki, uderzające najmocniej w najbiedniejszych. Tak samo jak lada moment uderzy w nich unijna polityka klimatyczna, narzucająca wymuszone remonty domów oraz zakazująca kolejnych tanich i wydajnych źródeł energii. To też najmocniej dotnie ludzi ubogich.
Po drugie nie zapominajmy, że bieda jest stanem naturalnym. To ludzkie działanie poparte kapitałem, pracą i technologią buduje dobrobyt i pozwala kolejnym frakcjom populacji wyrwać się z biedy. Ten trend obserwowaliśmy przez poprzednie 200 lat – od początków kapitalizmu i rewolucji przemysłowej. Same zasiłki nie wyrwą ludzi z biedy, lecz jedynie ją utrwalą.
Ludzie potrzebują swobody działania, jak najniższego opodatkowania pracy i prostych przepisów, aby móc się bogacić i poprawiać jakość życia. I tego wszystkiego w Polsce dramatycznie brakuje. Można konia zaprowadzić do wodopoju, ale nie można go zmusić, aby zaczął pić. Tak samo jest z ludźmi – można oferować im jakiś rodzaj wsparcia, ale to oni sami muszą móc (i chcieć!) wydostać się z pułapki ubóstwa. Wyższe zasiłki pozwalające w miarę dobrze egzystować bez konieczności podejmowania pracy są tu kontrproduktywne.