Polski Fundusz Rozwoju żąda od przedsiębiorców zwrotu subwencji z tarczy finansowej bez podania powodów - informuje w piątek "Gazeta Wyborcza", która publikuje wywiad z wiceprezesem Polskiego Funduszu Rozwoju Bartoszem Marczukiem.


Marczuk pytany "skąd ta nagła akcja z wysyłaniem pism do przedsiębiorców, aby oddali pieniądze z subwencji", wyjaśnił, że konstruując tarcze finansowe i wiedząc, że pieniądze na nie pochodzą z obligacji PFR i mają gwarancję Skarbu Państwa, postawiliśmy sobie za cel, aby trafiły one do firm, które realnie działają na rynku, płacą podatki, składki, zatrudniają ludzi.
Jak mówił, "tak się rzeczywiście stało. Około 98 proc. firm, które skorzystało z tarcz 1.0 i 2.0 MSP - a było ich 355 tys. - jest już z tych pieniędzy rozliczonych. Oczywiście w tak olbrzymiej liczbie mogą zdarzać się wypadki wątpliwe i tych właśnie dotyczą nasze prośby o wyjaśnienia czy zwrot części lub całości pieniędzy".
Marczuk mówił też, że PFR współpracowało ze służbami m.in. CBA, które dawały i dają rekomendacje odnośnie firm. Dodał, że w PFR powołano zespół antydefraudacyjny, który sprawdza, czy pieniądze trafiły do uprawnionych firm.
Pytany co wyszło z tej weryfikacji odparł, że "ok. 6 tys. przedsiębiorców zostało już wezwanych lub zostanie wezwanych do zwrotu subwencji". "To jest ok. 2 proc. wszystkich firm, które dostały wsparcie. To nie znaczy, że wszyscy dostają wezwanie do zwrotu całej subwencji, może chodzić też o część" - wyjaśnił wiceprezes PFR.
Dodał, że "w tych 6 tys. jest też ok 1 tys. firm, które dostały już wezwanie do zwrotu pieniędzy ze względu na rekomendację służb specjalnych".
oloz/