

Gdyby jej nie było, należałoby ją wymyślić - oto Ewa Minge, jedna z najbardziej rozpoznawalnych projektantek na świecie. W jej kreacjach pokazywały się największe osobistości ze śɾa show-biznesu. Od samego początku silnie buduje swoją markę, jaką niewątpliwie jest jej nazwisko i tworzone przez nią projekty.

Ewa Minge w rozmowie z Magdą Groń i Pawłem Miterem opowiada o swojej firmie EVA MINGE DESIGN należącej do notowanej na NewConnect grupy ESOTIQ & Henderson, o aliansie z Esotiq, o planach rozwoju biznesu, powrocie na śɾowe wybiegi i nowościach.
Od 20 lat przeciera Pani szlaki Polakom na Zachodzie. Jako pionierka musiała Pani sprostać wielu trudnościom i przeciwnościom. Jak się osiąga sukces na śɾowych salonach?
Za każdym sukcesem stoi kilka czynników. Pomysł na mój biznes był ściśle powiązany z marzeniami i opierał się zarówno na lekko baśniowym świecie fashion, jak i poważnej ekonomii, która za nim stoi. Swój biznes oparłam na czystej matematyce i poważnym stosunku do konsekwentnego działania na przestrzeni wielu lat. Nie interesowało mnie przysłowiowe pięć minut, ale zbudowanie mocnej wielopokoleniowej marki śɾowej, która nie ogranicza się jedynie do produkowania odzieży, a wyznacza trendy w całym wzornictwie przemysłowym.
Co było najważniejsze w podbijaniu Zachodu?
Dobry produkt budzący pożądanie to pierwszy czynnik sukcesu. Patrzyłam na temat bardzo szeroko i traktowałam cały śɾ jak potencjalny rynek. Skupiłam się na przetestowaniu marki na wszystkich najbardziej znaczących pokazach fashion week, aby sprawdzić reakcje na moje filozofie i koncepcje. Rynek polski miałam opanowany i nie przykładałam większej wagi do opinii krajowych "ekspertów".
Nie przejmowała się Pani opiniami w Polsce?
Polska nie jest krajem z modowymi tradycjami. Robiłam swoje mimo nagonki medialnej spowodowanej głównie faktem, że dziennikarzem modowym w tym kraju może być każdy. Nie to było dla mnie istotne, tylko wyniki sprzedażowe i oddźwięk medialny w krajach, które dyktują modę. Nie podchodziłam nigdy do mojej pracy jak do zabawy ze szmatkami i w ubieranie lalek, ale jak do przedsiębiorstwa, które musi samo się utrzymać i zarobić na rozwój.
ESOTIQ dzięki współpracy z Evą Minge zyskało śɾowy brand, doświadczenie i znajomość zachodnich gustów. Co ma zatem Eva Minge ze współpracy z polską firmą?
Ludzie to bardzo ważny czynnik w drodze do sukcesu. Moją markę budował nieduży zespół mocno zaangażowanych ludzi z zapleczem w postaci własnej wzorcowni. Z międzynarodowymi zamówieniami wiąże się rozwój kapitału ludzkiego najwyższej jakości. ESOTIQ, podobnie jak moją firmę, tworzą doskonali fachowcy. ESOTIQ ma potężne doświadczenie i odnosi sukcesy w produkcji na ogromną skalę. Kolejnym atutem tej współpracy jest logistyka i doświadczenie w eksporcie.
Szukała Pani partnera do stworzenia nowych marek?
Tak, ten alians był m.in. po to, by zaspokoić mój apetyt na rozwój i stworzenie sub-brandu, który będzie miał mniej elitarny charakter, będzie bardziej dostępny ekonomicznie, ale nadal zbudowany na standardach ze śɾowych wybiegów. Eva Minge wyznacza trendy razem z największymi domami mody. Teraz przyszedł czas na stworzenie marki córki, która będzie czerpała z tych trendów. Ważnym czynnikiem tej współpracy było także to, że zarząd firmy ESOTIQ i właściciele mieli podobne spojrzenie na możliwości uplasowania marki Eva Minge na najwyższej półce na rynku międzynarodowym.
Pani firma jest w grupie ESOTIQ od ponad dwóch lat. Co udało się razem zrobić?
Stworzyliśmy silną strukturę międzynarodową. To z naszej siedziby i showroomu w Mediolanie wychodzą w śɾ kolekcje, tu rozwija się międzynarodowa współpraca. Podzieliliśmy zadania i każdy zajmuje się tym, w czym się specjalizuje. Wymiana doświadczeń i patrzenie w jednym kierunku dają gwarancję sukcesu.
Razem weszliśmy do sieci setki salonów multibrandowych na świecie. Mamy strukturę profesjonalnych agentów. Teraz każdy kolejny sezon dla Evy Minge to podwojenie sprzedaży. Sprzedaliśmy pierwszą licencję zagraniczną i to w bardzo prestiżowym sektorze akcesoriów. Nasze torebki będzie produkowała i dystrybuowała włoska firma, która ma licencje najlepszych włoskich marek. Otwiera nam to śɾowy rynek w najciekawszym, najbardziej płynnym i zyskownym finansowo sektorze rynku modowego. Uważam to za ogromny sukces. To dla mnie dowód na to, że włoscy potentaci uważają nasze produkty i licencje za dobrą lokatę kapitału.
Podobno pracuje Pani nad nową marką. Do kogo chce Pani dotrzeć i z kim?
Nad nową marką pracuję razem z ESOTIQ. Będzie ona osiągalna pod względem ekonomicznym dla szerokiego grona odbiorców. Jako dyrektor kreatywny tej marki dbam o osadzenie jej w najbardziej topowych trendach. Widzę u kobiet potrzebę bycia modnymi niezależnie od stanu portfela czy wieku. Dlatego nowy brand będzie odznaczał się najwyższą jakością, ale będzie "podany" tak, by służył do ubrania, a nie przebrania. Tu jest miejsce na przeniesienie na ulice ze śɾowych wybiegów tego, co najlepsze w danym sezonie. Nie będziemy jednak kopiować, ale korzystać z międzynarodowego sukcesu marki matki. To będzie taki luksus Evy Minge w casualowym wydaniu.
To koniec nowości?
Absolutnie nie. Będziemy poszerzać ofertę. Pracuję nad linią kolekcji strojów kąpielowych oraz ubrań wakacyjnych i typowo plażowych. To kolejna, potężna cześć rynku, w której chcemy być mocno obecni. Mamy sygnały od naszych klientów, że na takie kolekcje jest spore zapotrzebowanie, głównie z takich miejsc jak Sycylia czy Kalifornia. Planujemy rozbudować naszą plażową ofertę w osobny, duży sektor.
Plany rozwoju sieci Eva Minge są bardzo ambitne. W przysłym roku planowany jest dwukrotny wzrost placówek - do 140 punktów na terenie Włoch i 50 na świecie. Czy to jest do zrealizowania?
Ja wcale nie uważam, że plany są na wyrost. Już teraz, po ocenie pre-kolekcji przez naszych najlepszych klientów, mogę śmiało stwierdzić, że progi te przekroczymy. W biznesie jednak trzeba być realistą i stawiać sobie cele rzeczywiste do osiągnięcia. Nadwyżka będzie premią. Moja już w tym głowa, by produkt budził zainteresowanie i tę premię wypracował.
Gdzie w tym roku pokaże Pani swoje kolekcje?
Na pewno będziemy obecni na letniej edycji haute couture w Paryżu. Myślimy o powrocie do Nowego Jorku. Jak każda profesjonalna marka międzynarodowa musimy wesprzeć planowany wzrost obecnością na śɾowych wybiegach. Dlatego wracamy tam po dwuletniej przerwie. Pomysłów na zwiększenie wartości firmy jest wiele, ale wszystko w swoim czasie. Nasz biznes ma odpowiadać na potrzeby rynku. Nie ma mowy o strzałach na chybił trafił.
Paryski tydzień haute couture to wisienka na torcie twórczości każdego domu mody. Przyciąga międzynarodowe gwiazdy i buduje siłę marki w oczach mediów. Bycie zauważonym na haute couture oznacza, że marka jest przygotowana do najtrudniejszej indywidualnej kreacji. W tych kolekcjach pracuje się głównie nad DNA marki. Paryż to klucz do komunikacji medialnej, daje też ogromną satysfakcję projektantowi.
Kryzys nie dotyczy Pani biznesu?
Słyszałam, że podobno kryzys jeszcze jest. W tym sezonie, co zwykle raczej się nie zdarza, salony śɾowe domawiały u nas kolekcje, bo sprzedaż do ich docelowego odbiorcy przerosła oczekiwania. Mówi się, że dobra luksusowe to jedyna dobra inwestycja na czas kryzysu. Ja dodaję - pod warunkiem że produkt jest unikatowy, a zarazem użytkowy.