Ponad 15 tys. osób uczestniczy w Atenach i Salonikach w demonstracjach, które towarzyszą środowemu strajkowi generalnemu w Grecji - poinformowała miejscowa policja. Strajk całkowicie sparaliżował komunikację; zamknięte są szkoły, sądy, banki oraz budynki użyteczności publicznej.


Jednodniowy protest, którego uczestnicy domagają się podwyżek płac, zorganizowały związki zawodowe sektora prywatnego i publicznego, GSEE i ADEDY.
Według greckiej policji w Atenach, na placu Syntagma naprzeciw parlamentu, zgromadziło się ponad 10 tys. osób. Protestujący wznosili m.in. okrzyki "podwyżki płac" i "niesprawiedliwość nas dusi" oraz "precz z +Nową Demokracją+", czyli rządzącą partią.
W drugim co do wielkości mieście Grecji, Salonikach, w demonstracji uczestniczyło ok. 5 tys. osób. AFP cytuje niektóre z transparentów i okrzyków wznoszonych w jej trakcie: "nie możemy godnie żyć za nasze pensje", "czynsz za mieszkanie nie może pochłaniać prawie połowy pensji", czy "wysokie ceny niszczą".
Strajk spowodował całkowity paraliż komunikacyjny kraju; z portów nie wypłynęły promy, nie lądują ani nie startują samoloty, nie kursują pociągi, ani komunikacja miejska. To druga taka akcja w Grecji od początku roku. W pierwszej, która odbyła się 28 lutego, uczestniczyły setki tysięcy ludzi w całym kraju i - jak oceniono - była jedną z najliczniejszych od dziesięcioleci.
Do obecnego protestu doszło pomimo tego, że rząd premiera Kyriakosa Micotakisa podniósł na początku kwietnia płacę minimalną łącznie o 35 proc., do 880 euro. W opinii związkowców, a także wielu Greków, nie powstrzymało to systematycznego wzrostu kosztów utrzymania, wynikających przede wszystkich z rosnących cen energii i żywności. Eksperci zwracają uwagę, że wzrostowi płacy minimalnej towarzyszy podnoszenie podatków.
"Ceny wzrosły tak bardzo, że kupujemy o 10 proc. towarów mniej niż w 2019 r." — napisała w cytowanym przez agencję Reutera oświadczeniu organizacja GSEE reprezentująca ponad 2 mln pracowników sektora prywatnego. Związek ADEDY, którego komunikat przytoczyła AFP, potępił "wygórowane ceny w sferze energetyki, a także (ceny) różnych produktów i usług, które są efektem zmowy swobodnie działających karteli".
Ponadto ADEDY obarczył rząd odpowiedzialnością za rosnące ceny nieruchomości, które mają być konsekwencją niekontrolowanego rozwoju turystyki i ocenił, że takie działania doprowadziły do kryzysu na rynku mieszkaniowym.
Pracownicy sektora publicznego domagają się też przywrócenia rocznych premii, czemu sprzeciwia się rząd. Gabinet Micotakisa podkreśla, że musi zachować ostrożność w wydatkach budżetowych z powodu najwyższych w strefie euro odsetek od długu.
Zgodnie z danymi biura statystycznego Eurostat w styczniu minimalne wynagrodzenie w Grecji pod względem siły nabywczej było jednym z najniższych w UE. Według ministerstwa pracy w Atenach średnie miesięczne wynagrodzenie w Grecji wynosi obecnie 1342 euro i pozostaje o 10 proc. niższe niż w 2010 r., kiedy wybuchł kryzys finansowy w tym kraju. (PAP)
piu/ ap/