Pierwsze polskie biuro podróży Orbis otworzyło się 2 lutego 1920 r. we Lwowie. Wtedy to bankierzy Adam Liptay i Józef Radoszewski, prawnicy i posłowie Aleksander Skarbek, Ozjasz Wasser i Ernest Adam oraz doktor Władysław Kesłowicz założyli „instytucję czysto prywatną”. Tak te początki opisał w wydanej jeszcze przed II wojną światową pracy „Biura podróży w zarysie historycznym i organizacyjnym” Tadeusz Dziekoński. Wyjaśnił, że „charakter i cechy narodowego biura podróży Orbis uzyskał w 1933 r., z chwilą przejścia na własność Banku PKO”.
W ciągu pięciu lat Orbis rozwinął sieć 28 filii w całym kraju. Biuro oprócz sprzedaży biletów kolejowych i rezerwacji noclegów zaczęło też organizować pierwsze wycieczki tematyczne, m.in. pielgrzymki do Częstochowy oraz zagraniczne wyprawy nad Morze Czarne.
Oprócz organizowania wypoczynku pracownicy Orbisu mieli też inne obowiązki. Musieli bowiem, jak wynika np. z publikacji Dziekońskiego, sprzedawać bilety (zarówno na samolot, jak i autobus oraz tramwaj), załatwiać formalności paszportowe i celne, organizować wymianę pieniędzy i pomagać w innych formalnościach bankowych związanych z podróżą. Sprzedawali ponadto bilety do teatru, wynajmowali lokale, musieli dopilnować wysłanie bagażu i wykupienie polisy ubezpieczeniowej.
Nie dziwi więc, że do obsługi tych wszystkich zleceń do 1939 r. zatrudniano ok. 500 agentów, a same tylko orbisowskie hotele dysponowały, imponującymi jak na tamte czasy, 360 pokojami - czytamy w „Informatorze Turystycznym Orbisu”.
Na tle podobnych biur w innych krajach Orbis chyba nie wypadał najgorzej. Tak przynajmniej przedstawiał to biuletyn „Turystyka”, który w 1934 r. chwalił narodowego operatora, że „odgrywa w międzynarodowych obradach turystycznych pierwszorzędną rolę”.
Do 1939 r. biuro obsłużyło ponad 5 mln podróżnych. Dobrą passę przerwał wybuch II wojny światowej. Większość majątku została zniszczona lub skonfiskowana. Dotyczyło to np. hoteli przejętych przez Wehrmacht. Zdarzało się również, że Niemcy wykorzystywali turystyczną infrastrukturę Orbisu, aby w jej miejsce wprowadzić własne firmy. Działania takie podjęto np. w Krakowie, gdzie funkcje polskiego operatora przejęło Das Mitteleuropäische Reisebüro (MER), czyli niemiecki konkurent Orbisu.
Jak czytamy w „Krakauer Zeitung”, zajmowało się ono „zakupem biletów na przewozy w Generalnym Gubernatorstwie oraz wystawianiem biletów na przejazdy do i w obrębie Rzeszy”, a nawet realizowało wyjazdy „na Słowację pod warunkiem uzyskania odpowiedniego zezwolenia walutowego”.
Niemcom nie udało się jednak zamknąć całego Orbisu i w czasie wojny mogły funkcjonować zagraniczne oddziały w Londynie, Nowym Jorku i Tel Awiwie. Zachowały one względną ciągłość operacyjną i służyły polskim emigracyjnym środowiskom oraz współpracowały z aliantami. To właśnie dzięki ich aktywności było możliwe utrzymanie nieprzerwanych kontaktów z zagranicznymi kontrahentami i ocalenie części dokumentacji oraz kapitału.
Wznowienie działalności Orbisu nastąpiło jeszcze przed zakończeniem działań zbrojnych w Europie. Już 13 grudnia 1944 r. na terenach wyzwolonych przez Armię Czerwoną w Lublinie utworzono Państwowe Biuro Podróży Orbis pod auspicjami Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego.
Inicjatywa miała charakter polityczny – nowa władza dostrzegła w turystyce nie tylko potencjał gospodarczy, ale i narzędzie propagandowe oraz środek kontroli nad ruchem obywateli i cudzoziemców. Państwowe biuro przejęło nazwę, część personelu i resztki infrastruktury przedwojennej spółki, ale funkcjonowało już w zupełnie nowym porządku ustrojowym. Faktyczne działania rozpoczęto w pierwszych tygodniach 1945 r., kiedy front przesunął się na zachód i możliwe stało się otwieranie biur w kolejnych miastach. Najpierw uruchomiono najważniejsze przedstawicielstwo w Warszawie, a wkrótce oddziały terenowe w Krakowie, Łodzi, Katowicach i Gdańsku.
Przełom lat 50. i 60. to czas dużej transformacji Orbisu. Wraz z nacjonalizacją prywatnych biznesów przedsiębiorstwo przejęło liczne pensjonaty i restauracje. Uruchomiono też obsługę wagonów sypialnych i restauracyjnych oraz przyłączono dziewięć najlepszych hoteli, m.in. warszawski Hotel Europejski czy sopocki Grand Hotel. Tak stworzono fundamenty największej w kraju sieci noclegowej, która pod koniec lat 60. liczyła już 23 placówki. Bazę tę wciąż rozwijano i w początkach lat 70. Orbis stał się właścicielem także nowoczesnych obiektów, inspirowanych zachodnimi trendami architektonicznymi. W stolicy był to hotel Forum (dziś Novotel Warszawa Centrum), w Katowicach hotel Silesia (rozebrany w 2019 r.), a w Lublinie hotel Unia (obecnie Hotel Mercure Lublin Centrum).
Korespondowało to z peerelowską „kulturą wypoczynku”, w myśl której każdy obywatel miał prawo do relaksu. A przy tym nie musiał zastanawiać się, co zrobić z wolnym czasem. Bo ten – jak w 1965 r. pisała Mirosława Perzyńska redaktorka „Życia Warszawy” – spada „znienacka, stawiając przed wszystkimi nieprzygotowanymi psychicznie pełne rozterki pytanie: co począć z sobą w dniu wolnym od pracy zawodowej”.
Niektóre hotele Orbisu ze względu na swój wysoki standard stanowiły w PRL-u wyznacznik luksusu. Taką opinię jeszcze bardziej umacniał fakt, że przeważnie tylko w nich zatrzymywały się goszczące w Polsce ważne osobistości polityczne i artyści. W sopockim Grand Hotelu byli to np. Charles de Gaulle, Fidel Castro, Marlena Dietrich i Greta Garbo.
Legendę hoteli Orbisu ugruntowały też filmy - kryminalne i komediowe. To w nich osadzone zostały akcje niektórych odcinków serialu „07 zgłoś się”. We wrocławskim kręcony był film „Wielki Szu”, a w komedii „Miś” goniec z wytwórni filmów kazał się zawieźć pod warszawski hotel Victoria, żeby pokazać, że stać go na obiad w tamtejszej restauracji.
Orbis, jako że w nazwie miał łacińskie słowo „świat”, także w czasie PRL oferował wycieczki zagraniczne. O ile ktoś był zamożny i uprzywilejowany, mógł z biurem udać się w podróż na pokładzie TSS „Stefan Batory”. Statek ten nie tylko regularnie pływał na linii północnoatlantyckiej, ale też realizował rejsy turystyczne po Bałtyku i Morzu Północnym, a nawet na bardziej egzotycznych trasach, np. na Karaiby.
Mniej zamożnym pozostawały tzw. demoludy, np. Węgry, Bułgaria czy Jugosławia. Ilustracja Jerzego Ciszewskiego „Cisa” z satyrycznego tygodnika „Szpilki” pokazuje, jak mogła wyglądać taka orbisowska wycieczka. Oto turyści wracają do kraju wyposażeni nie tylko w walizki z wakacyjną aprowizacją, ale i z towarami na wymianę: ręcznikami, mandarynkami, a nawet rudami metali. Z Polski wywożono zaś kryształy, zegarki, ale też rajstopy czy konserwy. Dla wielu osób wyjazd z Orbisem był tylko pretekstem do takiego handlu. Celnicy, choć nie zawsze, przymykali na to oko, bo w ten sposób do kraju docierały dobra, z których zakupem zmonopolizowany przez państwo handel nie umiał sobie poradzić.
Po 1989 r. firma stanęła wobec konieczności transformacji. Utrata monopolu i zmiana oczekiwań klientów zmusiły Orbis do przeobrażeń. W latach 90. rozpoczęto prywatyzację i spółka podzieliła się na segment turystyczny oraz hotelarski. Część turystyczna, mimo prób modernizacji, zaczęła tracić pozycję na rynku, przegrywając z nowymi operatorami. Inaczej potoczyły się losy zarządcy bazy hotelowej. Placówki, dzięki partnerstwu z międzynarodowymi sieciami, utrzymały wysoki standard i pozostały rozpoznawalną marką. Dziś jednak nazwa „Orbis” ostatecznie znika z krajobrazu polskiej turystyki i ma funkcjonować pod nową - „Essendi”. Na początku maja informację w tej sprawie przekazało kierownictwo grupy AccorInvest, do której od 2020 roku należy Orbis.
To symboliczny koniec instytucji, która przez ponad wiek współtworzyła podróżnicze doświadczenia Polaków – od wakacji nad Balatonem po delegacje z paszportem służbowym. „Orbis znaczy świat” – głosiła maksyma i choć to już historia, to biuro pozostaje jednym z najbardziej rozpoznawalnych rozdziałów w dziejach polskiej turystyki. (PAP)
Marta Panas-Goworska
mpg/ jkrz/ lm/